18:15

Apteka marzeń - Natasza Socha

Źródło zdjęcia

Mam do Was prośbę. Jeżeli jeszcze nie mieliście możliwości poznać Apteki marzeń - nie czytajcie tej recenzji. Powód jest bardzo prosty. Nie umiem napisać o niej tekstu nie odnosząc się do jej treści i boję się, że w ten sposób zepsuję Wam spotkanie z lekturą, ponieważ będzie tutaj zbyt wiele szczegółów. Jeśli macie ją już za sobą, serdecznie zapraszam. 
Natomiast wszystkich proszę o przeczytanie ostatniego akapitu. Jest niezmiernie ważny.
Spotkanie z twórczością Nataszy Sochy numer trzy. Pierwsze było takie sobie, drugie o wiele lepsze, wręcz wspaniałe (KLIK). Natomiast trzecie... Po przeczytaniu ostatniego zdania czułam, że brak mi słów. Dosłownie. Nie umiałam wyrazić słowami tego, jak ta książka mnie zachwyciła, ale jednocześnie... zasmuciła. 

Mamy tutaj historię dwóch dziewczynek - małej Oli, której (nazwijmy to) perypetie opisuje jej mama oraz nieco większej Karoliny, na tyle dużej, że to z jej perspektywy przedstawiona jest ta historia.
Początkowo dziewczyny się nie znają, ale są między nimi pewne podobieństwa. Odwaga, wytrwałość, strach i nowotwór. Odwaga, by walczyć z chorobą. Wytrwałość w tej właśnie walce. Strach przed przegraną. Śmiertelna choroba. 

Cierpią na różne rodzaje nowotworów. U Oli zdiagnozowana została neuroblastoma, miała wtedy zaledwie dwa lata. Karolina ma w swoim ciele chłoniaka, który zaczął dawać objawy, gdy była nastolatką. Prześmiewczo nazwała go Świniakiem. Obie dzielnie walczą, razem ze swoimi rodzinami. W chorobę Oli zaangażowana jest cała rodzina, byle tylko jakoś pomóc, ulżyć, pocieszyć. Przy Karolinie jest tylko mama, a później także "półbrat" dziewczyny, Wiktor, o którego istnieniu dowiedziała się dosłownie kilka miesięcy wcześniej.

Ola walczy już kilka lat. Choroba raz popada w remisję, a za moment uderza ze zdwojoną siłą. Lekarze wykorzystują wszystkie możliwe sposoby, żeby Ola wygrała z rakiem. Karolina zaczyna standardowo, czyli od chemioterapii, później w grę wchodzi także przeszczep szpiku. Nie poddaje się, choć pewnie niejedna osoba by się załamała. 

Żadna z nich się nie poddaje. Ola jest dosłownie promyczkiem, iskierką, która świeci dla wszystkich chorych w szpitalu, gdzie spędza większość czasu, a w zasadzie życia. Pociesza, rozmawia. Po prostu jest. Rolka działa też w inny sposób. Stwierdziła, że siódemka ma szczególne znaczenie, dlatego ją wybrała. Siedem baloników, siedem marzeń, siedmioro pacjentów dziecięcych oddziałów onkologicznych. Dziewczyna razem z Wiktorem i jego mamą jeździ po kraju i spełnia marzenia siedmiorga dzieci. W zasadzie sześciorga, ponieważ ostatni, siódmy balonik zostawiła dla siebie.

Marzenia są różne. Spotkanie z gwiazdą. Prowadzenie prognozy pogody. Drewniany domek w ogrodzie czy spotkanie z psem. Spełnienie każdego z nich sprawia, że dzieci mogą choć przez chwilę zapomnieć o tym, co już przeszły, a co jeszcze przed nimi. Mogą zapomnieć o chorobie, a wreszcie - zebrać siły na dalszą walkę, bo one się nie poddają. Pewnie nie poddałyby się nawet wtedy, gdyby te marzenia nie zostały zrealizowane, bo dzieci takie już są. Jednak właśnie te chwile pełne szczęścia sprawiły, że z jeszcze większą odwagą i siłą mogły stawić czoła chorobom, które je zaatakowały.

Uwierzcie mi, że dawno żadna książka tak mną nie poruszyła. Zdaję sobie sprawę, że nikt nie jest jasnowidzem i nie wiadomo, co nas czeka w przyszłości, ale nie wyobrażam sobie, że moje dziecko jest chore. Mam wrażenie, że w takiej sytuacji wszyscy rodzice, a szczególnie matki, zachowują się właśnie tak, jak rodzice bohaterek - po prostu stają do walki. Boją się, ale jednocześnie robią wszystko, żeby wygrać. Ten strach musi być niewyobrażalny, wręcz paniczny, a oni muszą z nim nauczyć się żyć.

W ciągu całej lektury szczerze wierzyłam, że na końcu czeka na mnie happy end, że obie bohaterki będą zdrowe. Nie do końca tak się stało. Oli się udało, neuroblastoma przegrała ten pojedynek. Dziewczynka wyzdrowiała i może wrócić do domu, by nauczyć się żyć na nowo, bez nowotworu. Myślę, że jest to o wiele łatwiejsze od przywyknięcia do tego, że taki guz się ma. W drugim przypadku, to Karolina przegrała, co bardzo mnie poruszyło. Nie sądziłam, że tak się stanie, chociaż wiem, że nowotwór jest podstępną chorobą i potrafi bardzo szybko zakończyć życie człowieka. Rolka walczyła zaledwie kilka miesięcy, odeszła w ciszy i samotności. Przegrała, a jednocześnie coś osiągnęła. Brak bólu, cierpienia i strachu.

Tę książkę powinien przeczytać każdy. Nie tylko po to, żeby poznać poruszającą historię, ale aby zrozumieć, a racze spróbować zrozumieć, co przeżywają chorzy na nowotwór i ich rodziny. Wyobrazić sobie tego nie można. Coś o tym wiem. Przygotujcie się na książkę, która pozostanie w Was na długo.

Drużyna Szpiku istnieje naprawdę. Cały czas zbiera bazę potencjalnych dawców szpiku, którzy mogą uratować komuś życie. Jeżeli tylko macie możliwość, żeby takim dawcą zostać - zarejestrujcie się w bazie. Możecie być ostatnią deską ratunku dla kogoś, kto tylko czeka na wiadomość, że znalazł się jego bliźniak genetyczny.Więcej informacji znajdziecie TUTAJ.

3 komentarze:

  1. Ja bardzo ublewam, ale nie moge zostac dawca szpiku, gdybym mogla zrobilabym to bez namyslu. Karolina Jusińska

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgodnie z Twoim zaleceniem nie czytam całej recenzji, bo zamierzam przeczytać książkę. Mogę się domyślać, jakie tematy porusza i już sama idea bardzo mi się podoba.
    Co do dawców szpiku - idę badać temat. Zabierałam się za to kilka razy, dziś mocno mnie zmobilizowałaś. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Lubię twórczość Sochy, a że ta powieść porusza bardzo ważny temat, to tym chętniej sięgnę po "Aptekę marzeń".

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Krokusowe Przemyślenia , Blogger